Wewnętrznej dynamiki rosyjskiego życia politycznego wielu nie śledzi od lat, bo pozornie i w dużym stopniu faktycznie została ona zabetonowa dwoma dekadami rządów „czekistów” z Władimirem Putinem na czele. Jaki sens ma słuchanie wypowiedzi polityków, których jedyną funkcją jest albo chwalenie wodza, albo pozbawione znaczenia krytykowanie go?Politycy, którzy rzucali wyzwanie nowemu rosyjskiemu carowi trafiali w jedno z trzech miejsc – na cmentarz, do więzienia lub na emigrację. Na tym pierwszym skończył Borys Niemcow, w drugim Aleksiej Nawalnyj, Ilia Jaszyn i Kara Murza. Na emigracji są między innymi Wladimir Milow, Michaił Chodorkowskij, Michaił Kasjanow, Garri Kasparow. Ich walka niczego nie zmieniła, gdy żywi i wolni chodzili po Rosji, co może zmienić teraz?
W 2021 roku, kiedy po aresztowaniu Aleksieja Nawalnego ludzie wyszli na ulicę, patrzący z boku nie mieli żadnej nadziei na polityczne zmiany.
Dopiero zbrojny marsz stosunkowo nielicznych sił wojskowych Jewgienija Prigożyna sprawił, że my w Polsce zwróciliśmy uwagę na rosyjskie wewnętrzne wydarzenia. Sami Rosjanie przy tym pozostali obojętni. Nie było wieców poparcia dla żadnej ze stron. Jedynie ciekawość, kto wygra w tym starciu żaby ze żmiją.
Mamy jednak wystarczające historyczne doświadczenie, by rozumieć, że w systemach totalitarnych, takich jak współczesna Rosja, bardzo wiele społecznych procesów rozwija się w ukryciu. Objawy niezadowolenia z putinizmu obserwujemy od samego jego początku. W pierwszych latach protestowali przede wszystkim ludzie, którzy dostrzegali nadchodzące niebezpieczeństwa. Większość cieszyła się z wyjątkowo dobrej koniunktury gospodarczej. Później protestowali ci, którzy rozumieli, że powrót Putina do roli prezydenta po jednej kadencji przerwy jest poważnym naruszeniem umowy społecznej.
Jeszcze później protestowali już tylko ci, którzy nie bali się tego robić. Tacy ludzie wciąż się znajdują, ale ogromna część albo zmusza się do milczenia, albo wyjeżdża za granicę, niczym kozacy, osiadający na pograniczu, byle dalej od władzy w Moskwie
[1]. Może się wydawać, że w Rosji zostali sami zwolennicy Putina, imperium i wojny.
W ostatnich dniach padły jednak bardzo ważne słowa.
Jedna z żon mobilizowanych, należąca do rodzącego się społecznego ruchu sprzeciwu powiedziała w wywiadzie, nie anonimowo, a odważnie, pokazując twarz – „nie mam siły się więcej bać”. To nie polityk, który bezpiecznie i bogato żyje w Londynie. To nie naczelnik putinowskich najemników-zabójców. Zwykła rosyjska matka, która ma dość.
Autorstwa Silar - Praca własna, CC BY-SA 4.0Nie mam siły się bać. Szczerze polecam zatrzymać się na tych słowach. Rewolucje i bunty urządzają zwykle ludzie, którzy znaleźli się w sytuacji tak złej, że potencjalna kara za bunt przestawała ich przerażać.
Ludzie, którzy myśleli – „to niech mi zetną głowę na placu, trudno, dłużej tak żyć się nie da”. Ludzie, którzy nie mieli siły się więcej bać.
Pomimo pozorów kraju politycznie statycznego, kraju, w którym zmiana jest niemożliwa, Rosja stosunkowo niedawno została zapędzona w stan niewolniczy. Putin na swoją trzecią kadencję wrócił dekadę temu i nawet wtedy nie porzucono prób tworzenia iluzji demokracji.
Przez lata ludzie bali się sprzeciwiać, żeby nie stracić pracy, żeby nie popsuć sobie „papierów” albo nie dostać w nerki pałką. Przypomnijmy, że
Dmitrij Pieskow, rzecznik prasowy Kremla powiedział w czasie protestów 2012 roku, że za rannego policjanta trzeba „rozetrzeć wątroby protestujących po asfalcie”. Kiedy ten cytat stał się publiczny, Pieskow tłumaczył, że powiedział to w prywatnej rozmowie, a Ilia Ponomariow, który ten cytat opublikował zachował się „nie po męsku”.
Przez lata ludzie musieli ukrywać swoje poglądy. Niektórzy mogą tak przeżyć całe życie, ale niektórzy w którymś momencie dochodzą do wniosku, że kara za bunt nie jest tak straszna, jak dalsze życie w strachu.
Kreml ma ogromny problem z żonami i rodzinami mobilizowanych. Można próbować je przekupić, ugłaskać, wyznaczyć im spotkanie w domu kultury, zamiast dać pozwolenie na uliczny protest. Ale bić, aresztować i zastraszać? Mężowie i synowie tych kobiet stoją na froncie z bronią w ręku. Drażnienie ich niekoniecznie musi być bezpieczne. Dlatego trwają nerwowe próby uciszenia nowego ruchu, rozbicia jego solidarności. Ale te kobiety już nie mają siły się bać.
Dlaczego akurat ta walka ma szansę na zwycięstwo, kiedy tak wiele ruchów protestacyjnych zawiodło?
Jednym z podstawowych narzędzi totalitaryzmu jest przekonanie ludzi, że wszyscy wokół nich kochają wodza, a każdy, kto mówi inaczej, jest wrogiem, wysłanym z zewnątrz. Wmawianie wszystkim, że więźniowie polityczni są sami sobie winni, bo zarobili ogromne pieniądze na próbie „wywrócenia łódki”.
Jak jednak zarzucić matkom i żonom żołnierzy, że są wrogami z zewnątrz? Czyli że Państwo rozdało broń rodzinom wrogów? Jak obrzydzić ludziom obraz kobiety, tęskniącej za synem, mężem czy bratem? Putinowska Rosja już próbuje to zrobić i pokazuje na przykład propagandowy filmik, na którym pikietująca kobieta z kartką „oddajcie męża” przyznaje się, że robi to dla pieniędzy. Póki co piłka jest w grze, a obie strony rozumieją, że dla nich osobiście gra toczy się o najwyższą stawkę.
[1] Kozactwo kojarzy nam się z terenami obecnej Ukrainy i kozakami zaporoskimi, ale byli też kozacy syberyjscy, dońscy czy kubańscy.